20.02.2015

Wyprawa bardzo niezorganizowana

17.02.2015 (pociąg z Daman do Mombaju)

Jadąc tą lepszą jak sądze klasą z Vapi do Mombaju w końcu jest ten moment kiedy mogę zebrac mysli i je spisac. Jak sie domyślam bedzie to luźny zbiór który mam nadzieje uloży się w jakąś sensowną calość. Dwa dni na próbe zrozumienia i wyłonienia porzadku z chaosu to o wiele za mało. Dostrzegam jednak pewną zlożoność która bez dobrej woli i wrażliwosci na drugiego czlowieka może być trudna do pojęcia. To dopiero dwa dni w Indiach. Dwa gorace i pełne zdumień dni. Plan naszej pordóży może wydawać się tak samo chaotyczny i zmienny jak ulice indyjskich wiosek i miast. Podobnie jednak jak tutaj w tym pozornym chaosie kryje sie metoda. Jesteśmy spontaniczni i zgodni. Droga układa sie jakby sama.

Mombaj to miasto dla ludzi o mocnych nerwach. Zapach jak to zapach: trudno go opisać, a w tym miejscu jest jeszcze trudniejszy do uchwycenia. Zmienia sie tak szybko jak szybko stawiasz nastepny krok. Raz slodki, a po chwili tak śmierdzacy, że człowiek stara sie nie zgrymasic. Czuć kadzidła przyprawy, świeże i nieświeże owoce, warzywa….rynsztok. Czasem wszystko na raz. Jest to o tyle intensywne ze robiąc zdjęcie mysle jakby tu przemycić tę woń. Zdarzyło mi się nawet zrezygnowć ze zdjęcia gdy uświadamiłam sobie ze bez woni nie ma ono sensu. Mombaj to kumulacja, tak jakby wszystko tu bylo 100-krotnie bardziej zintensyfikowane.

Własciwa reakcja w tej gęstwinie niezrozumiałych zachowań, odgłosów i postaw to prawdziwa sztuka. Różnorodność jest tak duża, że kiedy jeden wyraźnie oczekuje inicjatywy i czułby sie z nią wyróżniony to inny znowu jest na nia niewzruszony, z wręcz nieprzychylny. Ostatecznie troche sie wycofujesz i chciałbyś być niewidoczny dla innych. Jesteś jednak jaki jesteś i jest to opcja raczej dla nas niedostepna tutaj. Uczę sie więc być na nowo. Mombaj to też ludzie leżacy na ulicach czasem pogrążeni we śnie, a czasem ..hmmm no wlasnie, czasem to ich szczelne pokrycie i przypadkowość miejsca spoczynku wskazywałaby na “coś” co w mojej głowie sie nie mieści a zatem tamatu nie zgłębiam. Obie te sytuacje drąża w głowie wiele myśli. Takich zwyczajnie przyziemnych jak i tych wzniosłych dotyczących człowieczeństwa, naszego miejsca we wszechświecie i granic ludzkiej wytrzymałości. O tym jednak heh nie teraz przecież. Pola uprawne przy stacji kolejowej, dokładnie między torami, nikogo tu nie dziwią. Piękne stroje, przebogate budynki i znakomite jedzenie to pewnie nie tylko Mumbaj ale i całe Indie.

Niemniej jednak ucieklismy stamtąd tak szybko jak tylko sie dało czyli tego samego dnia. Zgiełk, ilość ludzi na metr kwadratowy, chałas, brud i nasze zmęczenie podróżą przytępiły nasza zdolność dostrzegania w tym wszystkim piękna. Chcieliśmy mniejszych odległości, więcej swobody i czasu na odespanie. Wybraliśmy wiec Daman, nadmorskie miasteczko-wcale pewnie nie niezwykłe. Dla mnie jednak to pierwsze spotkania, pierwsze jedzenie, pierwszy prysznic i pierwsze piwo. Spotykamy na swojej drodze dobrych ludzi. Takich którzy chcą byśmy czuli sie u nich dobrze. Mowią, że jesteśmy ich gośćmi. Zależy im na tym by ich kraj w oczach obcokrajowców wypadł poprostu korzystnie. A my? My czujemy sie wybrańcami! Kim jesteśmy by oceniać kraj którego nie znamy. Oni cenią nas za to że w ogóle przyjechalismy a Ja ich za to ze czuje sie przez nich obdarowana. Wczoraj jeden z takich wlaśnie dobrych ludzi powiedział: “India is not a good place to live but Indian people are good people to live with” czyli “Indie nie są dobrym krajem do życia ale z ludzmi stad żyje sie dobrze”. Moje mikroskopijne doświadczenie potwierdza te teorie.

Delektuję sie wolnościa, powiewem wiatru w pociągu, widokiem za oknem, każdym nowym smakiem. Cieszy mnie nawet cieżar mojego plecaka i mysl o tym że w tej niewygodzie jest wszystko czego teraz potrzebuję. Czekam i wypatruję rozstroju żołądka. Póki co jednak czuję się przezdrowa. Moi towarzysze też. Ograniczam narazie swoją swobodę w kwestiach higieny jedzenia, picia. Patrzac jednak na tych ludzi myśle sobie, ze mają sie dobrze a ja czasem z tym żelem dezynfekujacym muszę wygladać jak francuski piesek-zdecydowałam więc robić to w ukryciu. Zgodnie stwierdziliśmy że nadmiar pierwiastka ludzkiego determinuje powstawanie dość nietypowych stanowisk pracy ktore z jednej strony bawią nas , a zdrugiej jednak sa potrzebne. Np. niszczyciel komarow. I pytanie czy ma możliwość awansu? Jesli tak to czy chodzi o unicestwianie wiekszych insektów? Jak daleko sięga drabinka rozwoju? Hmmm nie wiadomo. Tą zawrotna ilość ludu widać na każdym kroku. Przepchany transport. 3 osobowa riksza wioząca 7-8 osób. Nikogo tu nie dziwią ludzie wiszący po zewnetrznej części pociągu. Aby usiąść należy zaplanowaź skok na zwalniajaca sie ławke. Przyjeżdżając tutaj żylismy przeświadczeniem że nas oszukają, że przepłacimy, że nas okradną. Nic z powyższych jeszcze nie miało miejsca. Prawda jest taka ze informacja ile cos powinno kosztowac i odrobina odwagi negocjacyjnej jest na to najlepszym lekarstwem. Pomijajac fakt że takie to przeciez normalne że handlarza celem jest zarobić, to my po zapłaconej usłudze oddajemy sobie nawzajem w przeliczeniu na nasze kwoty wielkości 0,60 groszy. Jest tanio. Nie znaczy to jednak ze warto zaniechac negocjacji. Po pierwsze nawiazujesz kontakt słowny z lokalnymi, po drugie nie jestes frajerem a po trzecie tutaj wynegocjowana złotowka MA WARTOŚĆ. Wiec warto!

Jutro ruszamy na północ. 22 godziny w pociagu brzmi jak wyzwanie Ahoj

The Blue Bird