28.02.2015

Papierowy konflikt - Jaipur

Przelewając myśli na papier, chciałabym zaznaczyć, że to co znajduje się na tej stronie jest moją bardzo subiektywną forma wypowiedzi. A zatem żeby posiąść swój kawałek prawdy, dobrze byłoby dla każdego, by dotarł do miejsc, które go interesują. Głównie dlatego, że odkryje w nich coś zupełnie innego. Jesteśmy w Jaipur. Miasto urokliwe i wyjątkowo czyste. Fort, pałac na wodzie, miasto małp i różowe miasto stały się naszym udziałem. Dni jakby chłodniejsze. Pewnie dlatego, że coraz dalej na północ, a i góry już na nas czekają. Plecaki coraz lżejsze. Głowy coraz cięższe. Wdrapaliśmy się dziś na fort. Nikt tam nie wchodzi, byliśmy jedyni. Wspaniały majestat. Mury prawie w całości zachowane. Schody masywne pamietające historię, którą znamy tylko z książek. Szliśmy i szliśmy wbrew wszystkim namowom, nachalnościom, wjeżdżaniu pod nogi.

Niesamowite są te wszystkie niespójności, do których po prostu trzeba się przyzwyczaić. Kiedy na przykład siadasz zjeść i zamawiasz pepsi, wybierasz 500 ml. Jest wielka szansa, że dostaniesz 400 ml coli. Kiedy poprosisz jednak o 500, to dostaniesz 600 ;) i tak z wieloma rzeczami. Czasem to może być trudne na dłuższa metę, ale uczy zrozumienia i cierpliwości. Plany nam się zmieniają wraz z nadjeżdżającymi lub nienadjeżdżającymi pociągami. W tym całym nadmiarze wrażeń, widoków, konieczności dostosowywania do nowych warunków chciałoby się czasem schować. Jest wiele bocznych uliczek zaraz przy ulicach głównych, w które jeśli skręcisz, to będziesz miał wrażenie, że przeszedłeś przez jakieś drzwi do zupełnie innej krainy, coś jak Narnia. Ze zgiełku i huku nagle cisza i spokój. Tutaj człowiek niewiele potrzebuje, żeby wyczarować cos pięknego lub po prostu zarobić. Dziś Paweł miał okazję skorzystać z wagi, która jest fundamentem biznesu pewnego pana. Wraz z nadchodzącym zmrokiem, do domów wracają ludzie ze swoimi warsztatami na plecach. Niesamowite. Dziś mijaliśmy hydraulika, szewca, prostowacza kół i najprawdopodobniej kowala.

Jeszcze o tej krowie, wspomnieć chciałam co jak ta święta stała, a może to bardziej ja jak ta święta krowa. W każdym razie wpadłyśmy na siebie z niekorzyścią raczej dla mnie, ona zaś nie zdawała się wyrazić żadnej skruchy za wynikłą sytuację i jak stała, tak stała, a ja złamana w poł grzecznie poszłam dalej. Ze świętością się bowiem nie dyskutuje.

Dokonałam zakupu gitarry na potrzeby zapewnienia rozrywki. Nie wiem jeszcze, kto będzie na niej grał, bo żadne z nas wybornym graczem nie jest.
Ale skoro już dziś popłynęły spod ręki Seby dźwięki Beaty z Albatrosa to mniemam, że zakup trafiony, a i ja liczę na szybkie przyuczenie. Jedziemy do Agry miasta, w którym z wielkiej miłości do kobiety postawiony został Tadż Mahal. Wrażenia dla mnie niesamowite. Czas nas trochę gonił, ale architektura, wielkość i szczegółowość napawa zdumieniem. Odrobina wyobraźni i można wyczuć ogrom pasji i zaangażowania jaki kierował autorem. A kiedy już wyobrazimy sobie tę jedyną przechadzającą się po tych marmurach tak skrzętnie rzeźbionych... ach no jak miłość, to tylko taka. Kolejne godziny w pociągu. Wiele godzin w zimnym bez miejsca pociągu i lądujemy w niemniej zimnym mieście, Armistar. Jesteśmy tu ze względu na ceremonię zamknięcia granicy indyjsko-pakistańskiej, tzw. Vagah Border Ceremony. Sprawa o tyle ciekawa, że poza świadomością powagi sytuacji, cała ceremonia była prześmieszna. Coś pomiędzy Jasiem Fasolą a Monty Pythonem. Zaczęliśmy się zastanawiać czy może cały ten konflikt nie jest bardziej papierowy?

Nie jemy mięsa od dwóch tygodni. Nie dlatego ze nie chcemy. Tutaj po prostu tak jak o alkohol tak i o mięso trudno. Wczoraj dorwaliśmy rybę, aachhh co to była za uczta. Zapomniałam też o tym, że przecież uwielbiam kawę. Pisze o tym dlatego, że po dwóch tygodniach takiej podróży można dostrzec jak człowiek szybko przyzwyczaja się i odzwyczaja od siebie. Czasem zastanawia się czy nadal jest sobą. Sa pewne stałe... ale o tym zupełnie nie teraz. Z życia codziennego: jest coraz zimniej. Jutro jedziemy w stronę Kaszmiru i dalej na Leddak. Życie stanie się bardziej wymagające, ale cos czuję, że (nam lub może bardziej) mi w całym tym moim szczęściu istnienia należy trochę dostać po tylku ;) tak niewiele a taki przesyt... jest pięknie... cóż mogę dodać:) ahoj

P.s tańczyłam w piaskach pustyni, śpiewałam w środku mumbajskiego tłumu, gotowałam na dachu budynku niebieskiego miasta...Wszystko muszę dokładnie spamiętać, bo wszelkie videło zniknęło... klasyk... żal niewypowiedziany ściska serce me!

Gitara rekompensuje jednak wiele.

The Blue Bird