29.03.2015

Nepal

Przekraczając granicę z Nepalem, moja henna już niemal zupełnie wyblakła. Wiatr gorący jak lawa z piachem smagał nas z każdej możliwej strony... Szliśmy w kolejne nieznane, czując na ramieniu oddech ostatecznego zmęczenia. Kiedy już wydawało się, że jesteśmy blisko, droga, kurz i horyzont stawały się jeszcze bardziej odległe. Obrazek jak z pędziwiatra, tylko my nie pędziliśmy, a na plecach ciążyły nam jak cegły plecaki... I gitara:) Kierowaliśmy się na przystanek autobusowy, z którego moglibyśmy pojechać do Pokhary. Podróż po raz kolejny nas zaskoczyła. W jedyne 12 h udało się przebyć 200 km trasy. A 40 min przed końcem kierowca ni z tego, ni z owego wysiadł zabrał swoją kołdrę, pomocnika i najzwyczajniej w świecie udał się na drzemkę... 3h na pastwę losu, na środku drogi, w absolutnej ciemności można uznać za drobne zaskoczenie. O 5-tej byliśmy na miejscu. Podróż po stromych zboczach Himalajów to prawdziwy rollercoaster. Metrowe wyrzutnie, pourywane rączki przy fotelach. Głowa obita, oko niezmrużone i pełnia szczęścia na raz. Na naszej drodze pojawiła się dziś impreza przedweselna. Kobiety w pięknych strojach zdawały cieszyć się na nasz widok, a zatem, co się wytańczyłam to moje, a wrażenia niezapomniane.

Most linowy Kushma Bridge, zawieszony 1294 metrów nad ziemią dla nas był ogromną atrakcją, ale dla miejscowych, dla których to jedyne okno na świat zupełnie nie. Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy nie chodzili swoimi drogami, a więc wbrew wszystkiemu, a było uwierzcie mi wiele "wbrew", ruszyliśmy w dół zbocza w celu eksploracji kanionu rozciągającego się pod mostem. Rwący niczym Osobnicki potok obmył nas sowicie, a droga zaznaczę do łatwych nie należała. Wszystko to jednak przeniosło mnie w czasy dzieciństwa. Nawoływanie z jednego brzegu do drugiego, dzikie odgłosy i woda zimna jak za domem babci pra. Wracając na moment do komunikacji miejskiej musicie wiedzieç, że zwracanie pokarmów wszelakich jest tu dość powszechne, a pojazd nigdy nie jest dostatecznie pełny. Hej!

The Blue Bird