31.03.2015

Miasteczko Widmo - Khajurao

Ci co wiedzą to miasto pełne świątyń rodem z Kamasutry. Nie tak jednak gorszących jak mogłoby się wydawać. Pięknie rzeźbione budynki robią wrażenie nie mniejsze niż Tadż Mahal w całej swej wspaniałości. Cały urok leży w tym, że monumenty te usadowione są w środku szczerego pola otoczonego zupełnie niczym. Cóż za pomysł, cóż za kunszt... Miasto jednak to za dużo powiedziane. To swoista aglomeracja wyglądająca jak kadr z Doktor Queen. To skupisko ograniczonej liczby ludzi, w którym w dniu przyjazdu zupełnie nie wiesz, o co chodzi. Rikszarze proponują stawkę dobycia do miasta od 50 rupii schodzą do 20. Następnie 10 za wszystkich. Zaśmiewając się słyszymy 5 rupii aż ostatecznie stawka spada do zera i jedziesz rikszą jakieć 7 km do miasta za darmo domyślając się, że człowiek wysadzi cię przed konkretnym hotelem. Ty jednak wiesz, że nie zgodzisz się na stawkę, która ci nie odpowiada, więc myślisz 'no bezsensu-tak za darmo'... wybierasz zupełnie inny hostel, a kierowca i tak zadowolony... heh magia.

Następnie ci których spotykasz na swojej drodze to ci sami których mijałeś tylko jakby przebrani. Człowiek, który proponował riksze teraz sprzedaje ci piwo. Ten, który wypożyczał rowery, teraz jest właścicielem hostelu. Zawrót głowy. Miasto ma 4 ulice wypełnione ludźmi, którzy niczego od ciebie nie chcą tylko pogadać czy co? Nie wiadomo :) bo faktycznie jest tu ostatecznie nudno. Dla rozrywki wiec zapraszają cię do domu na obiad, kolację, cokolwiek, a tam spotykasz wieśniaka, którego widziałeś jak grabił krowie łajno 6 h temu w zupełnie innym miejscu. Do tego wszystkiego to koniec sezonu bo temperatura nie do wytrzymania 35 stopni, a to dopiero początek i tak sobie myślę.... A może to mi coś przypadkiem siadło?? Może to ja widzę te same twarze i czas wracać do domu...?:) Khajuraho to już niemal senne wspomnienie sprzed dwóch dób. Senne, ale jakże przyjemne. Noc w towarzystwie tubylców, lokalny alkohol, noc motocykl, droga do nikąd. Na końcu tego 'donikąd' most, z którego rozciąga się jeden z tych widoków: świetlików miliony! Sprawa piękna i unikatowa. zaraz po tym sennym marzeniu nastąpił bardzo gorący poranek i droga na pociąg. 43 godzinny rejs pełen sportowców w wieku wskazującym emeryturę. I tak przetrwawszy ten precedens kiedy zaczynasz ograniczać ruchy do minimum w celu zmniejszenia bólu nogi odrywanej od kanapy lub po prostu każdy ruch jest zlepkiem dwóch nocy spędzonych w tej samej pozycji to czas już wysiąść z tego pędzącego pociągu zanim jeszcze staniesz się atrapą przyklejona do tapicerki.
Tak uczyniliśmy i my wysiadając w regionie Kerala - żar lejący się z nieba i my tacy nieprzygotowani, a dwa razy tak zadowoleni. Kerala - zieleń, palmy, kokosy i ludzie, którzy aby dostaç się do swoich domów lub pracy muszą znosić codzienny widok malowniczych kanałów rozciągających się Bóg wie jak szeroko i pięknie. Pierwsze kroki na takiej właśnie żyjącej swoim życiem wyspie i wszystkie rajskie filmy staja przed oczami niczym jawa. Musze wspomnieç o pierwszej kąpieli w oceanie, bo miała ona miejsce po 2 dobach w pociągu i 2 godzinach marszu w górę z obciążeniem połowę takim jak ja, no i gitara, która też już jest niemal bagażem. Piszę o tym dlatego, że tutaj właśnie przypomniałam sobie, jak bardzo można czegoś pragnąć, jak długo można czekać, a potem... jak dobrze to smakuje0 o ile się zdobędzie a zdobywać trzeba! 3 tygodnie do końca, a może i początku... Jak się domyślam czeka nas dużo słońca i chwil cudnie wolno płyncych, a ja sobie myślę... Jak dobrze jest wracać do domu. Jak dobrze nosić kilogramy z myślą o domu i jak dobrze jest przeżywać mając się z kim dzielić. Mój plecak - mój dom, mój dom - moja ostoja.

The Blue Bird