20.03.2015

Nad rzeką Ganges siedziałam

Każdego wieczoru rzeka Ganges gromadzi u swych brzegów wiernych w celu celebracji ognia. Wraz ze zmrokiem zaczynają rozbrzmiewać rzewne pieśni na cześć bogini Gangi. Dzwonki, kwiaty, świece w rękach sprawujących rytuały jak i te na wodzie skupiają uwagę tłumów modlących się i nas gapiów z aparatami. Większość szuka tutaj dla siebie miejsca uniesienia, czasem w formie kropki na czole, czasem wspomnianym ogniu puszczonym na wodę, czasem w skupieniu. Brzegi rzeki dla mnie to miejsce, od którego ciarki pojawiają się na całym ciele i brzuch zaczyna bolec od festiwalu zapachów rożnego pochodzenia. Z jednej strony duchowe oczyszczenie, obmycie z grzechów, a z drugiej tak po ludzku swąd palących się ciał. To miejsce spotkań młodzieży, zabaw dzieciaków, pralnia, świątynia i jednocześnie krematorium. Spacerując schodami Ghatów w Varanasi próbuję zrozumieć jak można połączyć te wszystkie funkcje w jednym miejscu. To prawie niemożliwe, a jednak... Tajemnica śmierci nie jest tutaj już taką tajemnicą. Uczestniczą w niej dzieci, przypadkowi mieszkańcy, bliscy i dalsi krewni. Dzieje się to tak naturalnie, że życie i śmierć tutaj przeplatają się bezceremonialnie.

Życie wśród stosów zmarłych toczy się tutaj ze zdwojoną silą, bez płaczów lamentów a śmierć przyjmuje się tutaj jako szansę na coć lepszego. Szansę na uwolnienie się z kręgu życia. Jeśli nie na zupełne uwolnienie, to na lepszą karmę. Może ten zmęczony rikszarz pedałujący w słońcu cale swoje życie w następnym wcieleniu będzie posiadaczem tuk tuka, a posiadacz tuk tuka będzie szczęśliwym kierowcą taksówki? To chyba dlatego większość z tych ludzi nie dąży do zmiany, choć ich życie jest okrutnie trudne i żmudne. Przyjmują, co zostało im dane z nadzieją, że będą mogli spłonąć przy Gangesie. Ale nie każdy dostąpi tego momentu, bo oprócz kobiet w ciąży, dzieci i tych ukąszonych przez żmije ten maluczki, którego nie stać na drewno również nie zostanie spalony, a wrzucony w całości do rzeki.

Fakt jest też taki, że z im wyższej kasty był zmarły, tym bliżej Gangesu zostanie spalony, a i drewno użyte do tego celu będzie lepszej jakości. Mówiąc krótko, w całym tym bałaganie im bogatszy jesteś tym większa szansa na bliskie spotkanie z bogiem, reszcie zostaje gorliwa wiara.

I myślę sobie, a co z tym uchem igielnym? Tym wielbłądem i tym bogactwem, bo przecież zostało powiedziane: "Jakże trudno będzie mającym pieniądze wejść do królestwa Bożego! Doprawdy, łatwiej jest wielbłądowi przedostać się przez ucho igielne niż bogaczowi dostać się do królestwa Bożego". I tak w tej atmosferze innej zupełnie duchowości można sobie podywagowaç, bo kto z nas zna te wszystkie zagwozdki, drogi kręte, a zrozumieć tutejsze rytuały to rzecz trudna. Na szczęście nikt nikogo pod pistoletem nie trzyma. A więc i my wychodząc z założenia, że Bóg Bogiem zazdrosnym jest jak słusznie zauważył kolega, ani kropki ani światełka nie przyjęliśmy, bo nie rozumieliśmy.

Celebracja światła, taniec z lampionami, kadzidła to jakby znajome i naprawdę zachwycające! A zatem o ile można spróbować zobaczyć wątek kulturowo religijny we właściwym, dobrym świetle o tyle stąpanie po zwłokach lub ich resztkach już trudniej. Dziś zaobserwowałam grupkę dzieci ganiających się, wskakujących do wody, śmiejących. Za ich plecami przyniesiono na noszach zwłoki i zaczęto je palić. Na to wszystko naszły krowy, które też postanowiły stadnie wziąć kąpiel, nieopodal sfora dzikich wychudłych psów walczyła o kawałek szmaty, a zupełnie niedaleko stosu pan z popcornem zaczął rozstawiać swój stragan, pokrzykując co chwila. Ni to żałobnie, ni to lody na patyku. Obłąkaność to tutaj nierzadki widok. Resztę dopowiedzcie sobie sami.

To miasto jest głośne, jeśli obudzisz się o drugiej, czwartej lub piątej za oknem niezmiennie będziesz słyszał zawodzenie, krzyki jakieś. Nie powiem, jest to dość nietypowe przeżycie.

Nietykalni, tak nazywają się ci, którzy pilnują obrządku spalania ciał. Najniżej figurujący w hierarchii bez zbędnych ceregieli przyjmują swoją pracę, a zdarza się i tak, że biżuteria, w której był spalony człowiek staje się przedmiotem wzbogacenia lub handlu. Kiedy człowiek biedny i niedojedzony to i o skrupuły ciężko, bo jak?

A zatem pomimo pięknych fortów, świątyń i ogrodów to najstarsze miasto to jedno z nielicznych, z których ciesze się, że wyjeżdżamy. W Varanasi warto być i trzeba być, to jednak w moim odczuciu skrajność której ja zwykły grajek dźwigać nie umiem.

Sarnath, położone na uboczu miasto, to miejsce uznawane za kolebkę buddyzmu. Wyobraźnia tutaj nie znała granic. Pozostałości po świątyniach, miejscach modlitw - kolejne zetkniecie z żywą historią.

Jak się w drodze powrotnej okazało, łapanie stopa w Indiach to jednak sprawa nie tak trudna, choć wymagająca rezygnacji z wygody i czasu. Cieszyliśmy się wczoraj możliwością podróżowania tirem, traktorem, wozem mój strój jak się domyślacie który:) zyskał nową nazwę wieczorowo-rolniczy, frajdy co nie miara dla obu stron. Zmierzając do końca, myślę, że najtrudniejsza droga za nami. W Varanasi żegnamy się z naszym współtowarzyszem Sebastianem wielka strata! A my ruszamy podbijaç południe. Kolejne rekordy kolejowe przed nami. 43 h w pociągu pełnym ludzi i żyjątek wszelkiego rodzaju to już coś. Słońce dopieka, pranie się suszy... tzw. "cisza" przed burzą.

Ahoj żeglarze!

The Blue Bird