15.03.2019

Un momento perfecto!

Przykładam Kartki Papieru do twarzy. Tak, już prawie nasiąkły zapachem starego klasztoru. Zapachem chłodu, bezpiecznego schronienia, chwilą absolutnej ciszy. Przywiodła mnie tu wijąca się w górę dróżka, a etap ten upływał mi na bezwarunkowym doświadczeniu wdzięczności. Do dziś wyraźnie pamiętam ten moment. Pojawił się znikąd, taki przebłysk, łaska…. Analizując swoje doświadczenia, dotychczasowe wybory doznałam nagle pewności, że wszystko jest dokładnie tak ja ma być. Bez szukania strat, niewykorzystanych możliwości, chęci powrotu. Szłam lekka jak piórko, mimo ciężaru plecaka i niekończących się kilometrów. Kolejna, najlepsza do mojej kolekcji chwila, taka w której wszystko mam. Dokładnie tyle ile trzeba. Chwila absolutnej zgody na to gdzie jestem, kogo spotykam i dokąd zmierzam.

Un momento perfecto!

Nauczyłam się już cieszyć tymi momentami bardziej niż kiedyś. Przede wszystkim nauczyłam się je rozpoznawać i traktować jako coś niezwykłego. Coś, co nie musi się wcale zdarzać. Wiem bowiem, że przychodzą i odchodzą jak chcą i kiedy chcą. I prawda, czasem mamy wpływ na ogół  sytuacji, poziom zadowolenia z życia, satysfakcji ale na te momenty hmmm… to coś z rodzaju transcendencji, unoszenia się, to coś więcej niż wszystko co możemy sobie wypracować. Zawsze są zupełnie za darmo.

Wdzięczność

Czy zdarzyło Ci się obudzić rano z jakimś niesmakiem co do swojego życia, piętrzącymi się pytaniami, niezgodą na miejsce w którym jesteś, ludzi których spotykasz, ilość i rodzaj czynności do wykonania. Jeśli tak, to zapewne też pojawiały się momenty w których Twój rozum podpowiadał Ci ” hej przecież tyle masz, jak można być niezadowolonym? no dawaj bądź wdzięczna, ciesz się życiem, które Cię tak hojnie obdarowało” i co? Pomogło?

Ja w takich momentach odczuwam raczej bezradność, że choć rozumiem, że mam powód do radości nie potrafię być wdzięczna. Nie potrafię wygenerować w sobie na dany moment zwykłej radości. A od takiej nieumiejętności bliziutko już do niezadowolenia i negacji jakoby wszystko właściwie w moim życiu poszło nie tak.

No i jest taki un momento perfecto, który przychodzi jak fala i zmywa wszelkie niezadowolenie wlewając w zamian poczucie pełni. Nie potrzeba go rozumieć, pracować nad nim. Jest. Po prostu jest!

Z moich amatorskich obserwacji wynika, że nie ma to związku z żadnym naukowym podejściem, psychologią, filozofią, religią. Wydaje mi się jednak, że częstotliwość występowania może się zwiększać wraz ze świadomym zauważaniem go w swoim życiu. Fakt, najbliżej mi do określenia „łaska” lub „przebłysk” bo niezmiennie odnoszę wrażenie, że to dar, światło w tunelu tego ziemskiego życia. Nadzieja na to, że potrafimy jako ludzie odczuwać pełnie.

Wówczas wszelkie poczucie oderwania, niezrozumienia, brak odpowiedzi na pytania kluczowe „Kim jestem i dokąd zmierzam?” przestają być ważne bo wszystko wówczas jest tak jak powinno być, w tym jednym momencie.

Piszę o tym dlatego, że dla mnie Camino de Santiago było katalizatorem takich chwil. Oczywiście, mam świadomość, że  ekstremalne wędrowanie set kilometrów nie musi być jedyną słuszną opcją na złapanie kontaktu ze sobą, światem, z Bogiem. Jest ich mnóstwo. Bez liku. Właściwie to gdzie tylko spojrzysz możesz dostrzec okazje do przeżywania swojej pełni ale żeby te okazje dostrzec, uprzednio trzeba w ogóle takie doświadczenie przeżyć. Czyli dać sobie szanse. Miałam niejednokrotnie okazję rozmawiać w drodze z tymi którzy też obrali ten sposób na spotkanie ze sobą i inne takie bla bla bla. Nie spotkałam osoby, która nie podjęłaby wątku związanego z duchowością jakakolwiek by nie była, przemianą, świadomością. Niejednokrotnie też przewijał się motyw absolutnego poczucia szczęścia.

Moim zdaniem dlatego ta droga jest tak niezwykła, ponieważ  krzyżują się na niej bardzo intensywnie dwie sfery. Duchowość i fizyczność. Skupienie wszystkich swoich działań na tych dwóch powoduje kumulacje i wbija człowieka w życie które płynie tu i teraz. Łapiemy wówczas kontakt z rzeczywistością, a co z tego wynika, również ze sobą. Dochodzenie do granic fizycznej wytrzymałości, szczególnie przeżywane w samotności, wybudza wewnętrznego człowieka. I wtedy następuje tak zwane odkrycie, że tam Ktoś jest i że ten Ktoś ma coś do powiedzenia. To twórcze napięcie wynikające z tych dwóch parametrów może prowadzić i najczęściej prowadzi do rozwijania w sobie świadomości niezbędnej do szczęśliwego przeżywania życia.

Jak to wyglądało w praktyce? Czytaj tu

A tymczasem do brzegu.

Zaczęło się od klasztoru, a skończy się w jednym z piękniej zlokalizowanych schronisk, w których miałam okazję być. Najprzyjemniejsza na świecie drzemka w słońcu. Tuż przy samej drodze. Czas zaczął spowalniać. Wówczas jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego jak bardzo to nie ode mnie zależy dokąd i do kogo ta droga mnie poprowadzi.

Tego dnia cały mój pierwotny plan i wyobrażenia zaczęły powoli topnieć w serdeczności i przyjaźni napotkanych ludzi. A wszystko co do tej pory wydawało mi się odległe zaczęło się istotnie zbliżać, aż stało się zupełnie bliskie i znajome. Jak dom.

Tego dnia po raz pierwszy, najpierw usłyszałam, a potem zobaczyłam. Najpierw moje imię, chwile później taniec. Tak, usłyszałam swoje imię okraszone tańcem cool.

W planach miałam marsz do następnej miejscowość.

Moneta została rzucona. Zostałam.   

The Blue Bird