18.02.2019

Czytaj znaki Gamoniu!

Na przekór wszystkiemu, zacznę od końca.

Siedząc w cieniu katedry świętego Jakuba wracam myślą do drogi, którą szczęśliwie udało mi się ukończyć. Wracam, choć przecież to dopiero początek. Ostatnie 836 km to czas który mijał żółwim tempem. Dzień po dniu, kilometr po kilometrze, minuta po minucie. Cierpliwie, nieraz z uporem osła. Muszę przyznać, że ostateczne podsumowanie odwlekałam w czasie by jak najdłużej pozostać w drodze. Zdaję sobie jednak sprawę, że na wszystko jest czas, a czas tej drogi na ten moment mija bezpowrotnie, pozostawiając przestrzeń na nowe. Rozum powoli się na to zgadza, a serce nostalgicznie spogląda wstecz.

Ostatnie 33 dni były bez wątpienia niezwykłe. W codziennej prozie wstawania o świcie, pakowania plecaka, porannej kawie i kolejnych kilometrów, łypiących na mnie wyczekująco.

Niezmienny był to schemat. Wszystko natomiast co wypełniało międzyczas było zmienne, ekspansywne, żywe i wymagające.

Jestem przekonana o kluczowym znaczeniu tej drogi dla mnie, a to co znajdzie się w tych zapiskach będzie tylko skromną próbą opowiedzenia o tym, jak niezwykły jest szlak wiodący do Santiago de Compostela. Próbą bardzo subiektywną, dotykającą kwestii zarówno praktycznych jak i tych, które mogą się okazać zupełnie nieprzydatne.

Człowiek, który staje się towarzyszem dla siebie samego, prędzej czy później zaczyna ze sobą rozmawiać. A te rozmowy mogą niekiedy spowodować lawinę nie do zatrzymania.

Najwyraźniej pamiętam dźwięk skrzypiącej ziemi pod butami i wzrok wbity w przestrzeń. Jak dobrze rozumiałam wówczas sens swojego istnienia, a może mi się tylko wydawało…?

#wydobyte z czeluści wspomnień...

Wysiadłam na dworcu w San Sebastian po zmroku 07.10.2018 r. W noc zimną, wietrzna i wyjątkowo nieprzyjazną nowym przybyszom. Idąc wzdłuż wybrzeża obciążona plecakiem kurczowo trzymałam się poręczy by nie dać się nagłym porywom wiatru. Było dokładnie inaczej niż sobie wyobrażałam. To akurat nie dziwi, nie dziwi od kiedy pogodziłam się ze swoją skłonnością to hiperbolizacji wyobrażeń na temat miejsc, ludzi, świata. Pamiętam jeszcze radosne pakowanie się, potem wyjście z domu, dworzec, lotnisko, przesiadka, znów lotnisko, autokar do San Sebastian. Na każdym z tych etapów powracało niecierpliwe pytanie : to już? czy to już można uznać, że tam jesteś? czy już się zaczęło?

Pytanie to, jak mały dopraszający się uwagi szczeniak powraca i teraz. To co? chyba jesteś już co?  Miotana wiatrem i niepewnością co do obiecanych w Internetach warunków pogodowych zagłębiam się w bliżej nieokreślone zabudowania. Owiana wiatrem i mrokiem, odpalam czołówkę i tuż przede mną widzę ją! Widzę pierwszą ze wszystkich dla mnie na tej drodze żółtą strzałkę. Wszelkie obawy i dyskomfort odeszły w zapomnienie. Ja w amoku ekscytacji zawieszam rozanielony wzrok na drewnianym drogowskazie, biorę głęboki oddech i czuję w trzewiach że tak, że teraz już naprawdę jestem. Szczeniak ucichł na dobre.

Już po chwili, ani deszcz ani zmrok nie stały mi na drodze by dziarsko podążać szlakiem. Idę wiec w górę. Dalej i dalej, ciemno jak w …. Mijam pierwsze powalone drzewo, zaraz drugie, ulewa zaczyna tworzyć potok. Potok wlewa się do butów. Rozum opornie ale zaczyna wracać pojawia się pierwsze  eeeee „czy tak naprawdę może wyglądać droga do schroniska dla pielgrzymów??? nie było niżej ???? jaśniej? przyjaźniej. Bez dzikich kotów i psów i powalonych drzew?

Kilka minut później decyzja zapada : wracam. Wracałam już biegiem. Dotarłszy do strzałki okazało się, że te kilka fantastycznych sekund ekscytacji dodało mi co prawda animuszu ale odebrało też trochę rozumu, a i spostrzegawczość zawiodła. Mianowicie  tuż za nią wisiał ogromny napis Alberque (schronisko) -->30 m.

Dotarłam szczęśliwie, przemoknięta do suchej nitki oraz pełna skrajnych emocji. Pierwsza noc, pierwsze uznanie, że jestem w drodze do Santiago de Compostela oraz pierwsza najważniejsza ze wszystkich lekcja:

Czytaj znaki Gamoniu!!!