21.08.2017

Tak. Jestem kłamcą!

Świat fałszywie zaprogramowanych definicji to rzeczywistość która boleśnie dzień po dniu dotyka każdego człowieka. Niejednokrotnie nieświadomie lecz błędnie sformułowane na pewnym etapie życia, wykrzywiają nasze postrzeganie i funkcjonowanie w świecie. Wyznaczają nam kierunek oraz sposób w jaki przeżywamy każdy dzień. Dopiero moment pełnego zaskoczenia, kiedy dostrzeżemy ze coś nam się w życiu nie zgadza, że kuleją nasze relacje z ludźmi, kuleją nasze motywacje do działania, może wybudzić nas ze snu w którym kroczymy. Dopiero bolesna świadomość, zderzenie z prawdą o naszej nieudolności, może nam pomóc wejść na drogę zadawania sobie właściwych pytań i szukania na nie odpowiedzi. Drogę długą i żmudną, nie pozbawioną cierpienia ale też pełną treści i głębokiej radości.

Jeśli posiadasz mapę która jest błędnie rozrysowana, to nawet największe wysiłki i najszczersze chęci nie wystarczą by dojść do celu. Może więc warto pochylić się nad tym jak wygląda Twoja mapa. Dokąd Cię zaprowadziła, jakim szlakiem wiodła i czy mając już taką wiedzę możesz ze spokojnym sumieniem uznać, że z Twoją mapą wszystko ok i nikt Ci nie wcisnął jakiegoś kitu?

Każdy z nas obiera swoja własną drogę do poznania prawdy, ile ludzi na świecie tyle dróg. Dorosłość daję nam tę przewagę, że z doświadczeniem i mądrością która nabywamy możemy, a nawet powinniśmy sobie dopomóc żyć lepiej. Żyć tak jak chcemy.

Warto na początek zastąpić beztroskie dryfowanie po niezmierzonych wodach możliwości i ich braku. Co oznacza nic innego jak poruszanie się w nieznanym kierunku z nieznanych powodów, świadomym określeniem dokąd chcemy zmierzać i jak chcemy zmierzać.

To pierwszy etap naprostowywania w naszym życiu tego, co zostało w nas błędnie sformułowane. Czasem przez osoby nam najbliższe, rodziców, dziadków etc., czasem przez okoliczności w których przyszło nam wzrastać. Bez względu jednak na to jakie będą nasze odkrycia, nie ma tu miejsca na obwinianie jakkolwiek czynników zewnętrznych. Ludzi, mniejszych czy większych szans. Tylko wtedy kiedy w pełni uznamy siebie za twórców swojego tu i teraz, dopiero wtedy będziemy gotowi podjąć się uczynienia ze swojego życia „świętowania”. W innym przypadku pozostaniemy na mieliźnie, która zadowoli się i zapcha sobie buzię, marnym złożeniem swojego życia w cudzych rękach. Uznaniem, że to ktoś jest winny mojej biedzie. Najgorzej! Niedopuszczalne.

Faktem jest, że rzeczywiście niejednokrotnie to nie my jesteśmy sprawcami tego jak myślimy i jakim systemem wartości się kierujemy. Konsekwencje naszych działań spoczywaj jednak na nas. Tym bardziej warto zastanowić się i wziąć sprawy w swoje ręce.

Cierpienie którego doświadczamy często jest efektem właśnie błędnego posługiwania się definicjami. Niewłaściwym rozumieniem tego co w życiu stanowi podstawy podstaw.

Bardzo często akceptujemy postawy i emocje które bywają destrukcyjne tylko dlatego, że nie potrafimy znaleźć źródła ich pochodzenia. Uznajemy więc że skoro sąsiad, koleżanka i siostra ma tak samo to tak już po prostu musi być. Trzeba się tylko nauczyć z tym obchodzić. Znane i często powtarzane „takie jest życie” staje się przynoszącym ulgę wyjaśnieniem na wszystko, co nam się nie zgadza. Ale czy takie ono rzeczywiście musi być? Przestało mnie zadowalać „takie jest życie” kiedy spotkałam ludzi głęboko szczęśliwych. Akceptujących swoją rzeczywistość tak daleko, że trudno tu mówić już o zwykłym poczuciu szczęścia. W oczach tych osób widziałam szczęście nieprzemijające, ponadczasowe.

Gdzie jest ta uwalniająca prawda. Prawda która oświeca i naprowadza na właściwe drogi? Jeśli jest, to gdzie szukać, na jak długą drogę trzeba się przygotować by się nie zniechęcić. Właściwie, to prawdy o czym szukać, kiedy życie całe pokaleczone, tyle płaszczyzn nie działa jak powinno albo jakbyśmy tego oczekiwali.

Do meritum.

Odkryłam, że jest jedna wartość która stoi ponad każdą inną. Taka od której warto zacząć wszelkie poszukiwania. Którą warto prześwietlić w odniesieniu do swojego życia. Jest warta wszelkiego wysiłku. Perła, esencja. Odkryta, zajaśnieje ponad wszystkim i oświetli każdą najciemniejszą sytuacje w życiu.

Miłość.

Ratunkuuu, jakie to oklepane. Wręcz napawające niechęcią i nudą. Owszem, jak morze głębokie i szerokie tak upewniam siebie co dnia, że daleko mi do prawdy o Niej samej a przecież to dla Niej żyję. To przez nią żyję. To w niej chcę żyć.

Jak mogłabym zatem nie drążyć, nie szukać, nie pragnąć choć trochę dowiedzieć się czym ona jest, jak smakuje, jakie posiada cechy, po czym ją poznam.

To niemal obowiązek zakasać rękawy i wyruszyć w drogę. W drogę za tą oklepaną, niby oczywista, często zdawałoby się odrzuconą. Czym ona jest ?? Jaka jest ? Czym pachnie i jak brzmi?

Mam wewnętrzne przekonanie, że głębokie zrozumienie jej może być kluczowe? Jest Królową wszystkich zagwozdek ludzkiej egzystencji. Raz odkryta zalewa człowieka od stop do głów i wypełnia go błogostanem trwałym i słodkim. Yyyy czy tak rzeczywiście jest?? Spójrzmy na świat w którym żyjemy…

U źródła rozpadających się rodzin, skrzywdzonych dzieci, zazdrości która rodzi przemoc, krzyków, braku zrozumienia, leży nie kto inny, jak właśnie Miłość. To Ona popycha do zazdrości, to Ona daje nam prawo do kontroli nad drugim człowiekiem. To Ona jest źródłem nowego człowieka a następnie odrzucenia go w imię nowej „Jej”. Tak, czy to właśnie nie miłość rodzi napięcie, niezrozumienie, strach. Czy to nie Ona wystawia nas na poczucie straty, rzuca nas na pożarcie oczekiwań, wyobrażeń?! Tak to właśnie Ona, a przynajmniej tak nazywamy to co nas popycha do tych wszystkich negatywów.

Tak bardzo nam się wszystko pomieszało, że nikt się nie dziwi kiedy Miłością wycieramy sobie otwarcie gęby. Mówiąc wszem i wobec, że w miłości musi być trochę zazdrości, kontroli, że w miłości możesz to ale tamtego już nie bardzo. Wręcz to właśnie miłość daje nam prawo do tego by uznać drugiego człowieka w jakiejś części, a niejednokrotnie w całości za swoja własność. I o ile słodko brzmi w uszach „jesteś mój” lub „jesteś moja” o tyle mniej słodko sprawdza się to w dosłownej praktyce.

Och spokojnie, ja nie mówię przecież, że zazdrość to zło ostateczne. To takie ludzkie przecież. Owszem. Dlaczego jednak tego bronić? Mówiąc ze miłość to dopuszcza, to kłamstwo. Jesteśmy ludźmi, tak bardzo niedoskonałymi i potrafimy zniekształcić nawet cos tak doskonałego jak Miłość w imię naszych własnych racji. Taka jest prawda o mnie i o Tobie najprawdopodobniej też – czas to przyznać.

To jedna z największych krzywd jaka nas dotyka codziennie.

Popaprana definicja Miłości. Jesteśmy wówczas już na starcie na straconej pozycji. Mieszają nam się najszczersze, najczystsze najpiękniejsze wyobrażenia o niej z tym jak w rzeczywistości ona przebiega. Pełna ustaleń, granic, wytycznych.

Czy kiedy stawiam Tobie linie poza którą nie możesz zrobić kroku, to czy nie oznacza to nic innego jak to, że poza tą linią moja miłość będzie mniejsza lub jej nie będzie. Co jest za tymi granicami które sobie tak ochoczo stawiamy. Co tam jest? Tam już nie ma miłości?

Miłość doskonała rodzi się i wzrasta w wolności. Mam co do tego pewność. Miłość rodzica do dzieci, zapewne jedna z bardziej burzliwych form miłości, również zawiera ten element. Nawet więcej, tu wręcz dochodzi do świadomej straty. To miłość, która wzrasta w akceptacji faktu o stracie. To trudne, a jednak to jedna z doskonalszych form. Wiem, że odejdziesz, a zatem kiedy jesteś intensyfikuje to co mam najlepszego w sobie dla Ciebie.

Myślę, że granice które stawiamy sobie jako pierwotnie wolni ludzie, pokazują tylko jak mało wiary mamy w drugiego człowieka i w siebie samych. Jak musimy osobiście zatroszczyć się o to by ten człowiek żył zgodnie z normami, żeby był porządny i wygodny dla nas. By nie szarpał za struny naszych kompleksów, sytuacji w których moglibyśmy poczuć się zranieni…czyli żeby żył tak jak my byśmy tego chcieli, według naszych norm i tego co uznajemy za właściwe.

W tym stawianiu granic jest też bardzo sprytnie ukryta ocena drugiego człowieka. Pokazanie, że do tego etapu jesteś w porządku, ale tutaj już się pilnuj. To nie miłość. To czysta kalkulacja. A skąd te ustalenia i obopólna zgoda na takie fanaberie?? Ano z egoizmu, z osobistej wygody. Te granice, które wyznaczamy są granicami naszych możliwości, a nie ludzkiej nieprzewidywalności.

Tak, miłość źle rozumiana, zbiera wielkie żniwo i wykrzywia obraz.

Jest jednak jedno przypuszczenie które może być dla jednego kapitalną wiadomością, a dla drugiego wielkim rozczarowaniem. Otóż wysuwam podejrzenie, że to co my nazywamy Miłością w rzeczywistości Nią nie jest.

A wiec nie została odrzucona!

A wiec nie została zdeptana. A wiec wszyscy którzy kiedykolwiek czuli się poniżeni, wyśmiani, odrzuceni mogą natychmiast przestać tak się czuć. To uwalniające nieprawdaż? jest w tym też jednak cos bardzo smutnego, jakiś cień niezrozumienia. Gdzie ona zatem jest i czym jest. Czy nigdy nie kochałem lub nie byłem kochany? 

Ależ być może byłeś, tylko może nie tak jak tego oczekiwałeś...?? a ja i to co daję drugiemu człowiekowi czy to przypadkiem nie splot moich egoizmów i oczekiwania zwrotów?  myślałeś kiedyś o tym?

Miłość nie jest miłością. Tak często nie chcemy tego dostrzec. Umywamy ręce. Udajemy ślepych i głuchych. Po co ? W imię tego co idzie w pakiecie z tym pseudo uczuciem.  W imię nieposkromionych żądz. Co gorsza, tak często w imię zwykłej skalkulowanej wygody, w imię społecznych norm, w imię tego jak trzeba żyć by nie odstawać.

Czy to nie straszne, wręcz zwierzęce?

Postrzegam miłość jako przywilej ponad każdy inny. Jako skarb który należy uświęcić. W każdym jej wymiarze. To cos najwyższego czym możemy siebie nawzajem jako gatunek obdarzyć. Wiemy o tym, tylko tak często nie wiemy jak. Dlaczego? Bo człowiek człowiekowi nie odkrytym jest splotem doświadczeń, krzywd, wpojonych przekonań których nie chce porzucić ani nawet sobie ich uświadomić. W konsekwencji każdy chce być kochany i kochać po swojemu. Nie zbliżając się nigdy do prawdy o tym, że jest taka miłość. Jedna. Jedyna. Niezróżnicowana. Miłość najczystsza, najdoskonalsza i że ona też jest dla nas dostępna. Że my tez tak możemy. Że człowiek człowieka może tak kochać ,ze nie będzie zazdrościł, ze nie będzie szukał swego, ze nie będzie unosił się pychą i swoim egoizmem, że dopuści stratę. Ja - człowiek być może  nigdy nie osiągnę tego pułapu. Jednak już samo pragnienie takiego miłowania i szukanie dróg do tego jak te miłość nasza udoskonalić, czyni z nas ludzi odpowiadających na powołanie wpisane głęboko w naturę ludzką. Powołanie do miłości.

Czy to zbyt wysoko postawiona poprzeczka?

Miłość o której mowa nie ulega zniszczeniu przez wzgląd na ludzki czyn. Nawet najgorszy i najbardziej ciemny. Nie kończy się wraz z opuszczeniem, a nawet i uczynioną krzywdą. Ktoś gdzieś już chyba mówił o takiej miłości i zrobił to kapitalnie stawiając poprzeczkę dużo wyżej ale o tym może innej bezsennej nocy.

Tak więc trwają wiara, nadziej, miłość – te trzy: z nich zaś największa jest miłość.

The Blue Bird