27.03.2018

Moja droga. EDK 2018

Zielona Góra- Świebodzin (46 km)

(trasa pokonana nocą, w milczeniu, cele ogólne : przełamanie, podjęcie trudu, wyzwanie, refleksja, przemiana życia, poszukiwanie Boga, odpowiedź na zaproszenie)

Kiedy szukałam w sobie odpowiedzi na pytanie : Dlaczego Ja, chcę pójść w tej drodze, u początków odpowiedzi wyłoniło się intuicyjne pragnienie podjęcia wyzwania, zmierzenia się ze sobą, zgody na niewygodę i zwycięstwa w imię idei która jest mi bliska. Ten aspekt przyszedł mi z dużą łatwością, a nawet i wewnętrznym jak i zewnętrznym podekscytowaniem. Odczuwałam realna radość z faktu podjętej decyzji. Wiedziałam jednak, że jest we mnie głębszy, mocniejszy głos który pod postacią pragnienia wołał we mnie. Głos, który wołał od dawna, poruszał moje serce codziennym zmaganiem, spotkanym człowiekiem, głos który wołał na przestrzeni całej mojej historii życia. Ostatnio stał się jakby pełniejszy, bardziej  konkretny a nawet namolny. Na początku towarzyszyła temu tylko zgoda na jego wybrzmienie. Z czasem przekształciła się ona w ciekawość, dociekliwość, a następnie realne działanie, którego jednym z efektów było właśnie przejście EDK. Czym był ten wewnętrzny zew i gdzie jest źródło jego niewyczerpalnej siły?

40-60 km przebyte nocą, w trudnych warunkach pogodowych to wyzwanie niemal dla każdego. Zarówno sportowca jak i pani Jadzi ze sklepu.

Co zatem popycha taką rzeszę ludzi (młodych i starszych, wierzących i nie wierzących, radosnych i smutnych) do tego, żeby iść w nocy, taki kawał drogi wiedząc, że czeka ich tam cierpienie i cały szereg nieprzyjemnych doświadczeń? Kiedy przy 20 km następuje kumulacja bólu (którego na co dzień raczej unikamy) bólu, którego paradoksalnie sami chcieliśmy. Takiego od odparzonych stóp, nadwyrężonych ścięgien, paraliżów mięśni, usztywnionych do granic wytrzymałości karków. Kiedy marsz widocznie zwalnia, bo każdy krok staje się męczarnią. Wtedy, kiedy każdy dodatkowy, najmniejszy ruch staje się udręką, a następny etap wydaje się być już tylko agonią. Tego nie da się zmierzyć, odtąd dotąd. Porównać. To ból największy bo dotyka tu i teraz, Ciebie czy mnie. To stan walki i w końcu zgody na to, że do samego końca będzie naparzać. A „gra” się toczy, nikt nie wstrzyma czasu. Idziesz. Każde 100 metrów ma sens. Głowa, nie raz podpowiada, że to już przesada, że to przekroczenie granic przyzwoitości, a jednak czy nie po to poszliśmy?  Czym lub kim byliśmy pochłonięci, kiedy rodziło się w nas, we mnie „Chce, chce tam pójść”.

Kiedy ból mieścił się jeszcze w skali do 10 i kiedy wiedziałam, że jest jeszcze nieźle, w mojej głowie nie ustawał głos zachwytu. Zachwytu nad tym, jaki pełen życia dynamizm, bije od ludzi których tu mijam. Dostrzegam dynamizm, a przecież to Droga Krzyżowa, rozważania męki Jezusa Chrystusa. Taki aspekt życia - męka prowadząca do śmierci, tutaj jest zaproszeniem do postawy pełnej życia. Takiej, że oczy się świeca, serce szybciej bije, a w głowie narastają twórcze myśli i człowiek wzrasta, w rekordowym tempie. Odkrywa, prześwietla, widzi, słyszy i dociera. Jak dobrze, że mogę tu być, wśród tych, którzy w czymś niewypowiedzianie trudnym potrafią przeżywać radość i pokój. Kiedy natomiast ból siegnął 20 na 10 stać mnie juz tylko było na "Wierze w Ciebie Boże żywy...powtarzane w kólko jak mantra byleby dojść. Nie ukrywam, dodawało to dramaturgi całemu zdarzeniu ale działało jak złoto:)

Do końca tej drogi, grały we mnie melodie dzieciństwa, bezinteresowności, intencji czystych, idei wzniosłych które rozjaśniały wzrok i hartowały serce w dobrym.  Tchnienie życia, mogłam oddychać wśród ludzi którzy najprawdopodobniej usłyszeli ten sam Głos. Każdy na swój sposób, każdy na swoją miarę ale usłyszeli i poszli za nim.

W tym świetle z tej pierwotnej intuicji wyłonił się powód dalece ważniejszy i głębszy. Paradoksalny, bo w istocie odkryłam w sobie, pragnienie identyfikacji z cierpieniem. Cierpieniem które ma sens. Zobaczyć siebie w tym świetle, wypróbować i spróbować zwyciężyć.

I nie chodzi tu o cierpienie dla cierpienia ale o cierpienie które uczy, dotyka głębin. Rozpoznaję w tym praktyczne zastosowanie w życiu codziennym. Oswajanie się z tym, że życie boli. Generalnie po prostu boli. Czego byś nie zrobił, jakbyś nie unikał trudu to jeśli nie fizycznie to w innej formie dopadnie Cię prędzej czy później.

Ciało słabe, duch rozdarty, powracające niepokoje, tęsknoty, niespełnienia. Życie kruche, podatne na zranienia. Takie jest. Jak je przeżyć, by nadać mu sens. Jak nauczyć się cierpieć by nie zgnuśnieć. Jak pomimo tego bólu różnego rodzaju pozostać człowiekiem pogodnym. Radosnym z otwartą głową i sercem gotowym.

Jednym ze sposobów może być właśnie próba oswojenia go. Zanim jeszcze dopadnie mnie artretyzm, rak czy inne wredności chcę się z nim zmierzyć, poznać, wejść w dialog.

Myślę, że kiedy przychodzi, a zwykle przychodzi znienacka, to już nie pozostawia czasu na dywagacje. I albo jesteśmy gotowi by się w nim odnaleźć i z nim współpracować albo nas przygniata i ciągnie w dół. Dokładnie tak samo jak w nocnej drodze EDK. Tyle jest pięknych przykładów ludzi cierpiących, którzy stali się motorem napędowym dla innych, którzy pomnożyli dobro. Jak i tych którzy zamknęli się w swoim bólu na zawsze i nigdy więcej nie podzielili się sobą z innymi. A zatem są dwie drogi cierpienie może zarówno otwierać i rozwijać jak i zamykać i wykluczać.

Więcej, ostatecznie prowadzi do śmierci. Życie również prowadzi do śmierci. To żadne tabu. Wszyscy zmierzamy w tym samym kierunku, nieuchronnie. Możemy uciekać, tłumaczyć, tworzyć teorie ale czy nie praktyczniej byłoby nam, spróbować dojrzeć do tego ostatecznego zadania.Trzeba się z nim zmierzyć, nie ma innej drogi. Dla mnie jednym z przejawów oswajania, zmierzania się z tą głębią była właśnie EDK. Być bliżej Tego który jest mi najbliższy. Podjąć próbę zrozumienia, przez wystawienie się na doświadczenie. Oswoić się. Uczyć się z radością przyjąć to co niewygodne i odrzucane przez wielu. Spokornieć.

Kiedy Głębia przyzywa Głębię, nie ma innej drogi jak ta przez Krzyż.

The Blue Bird