02.06.2020

Gdzie to się wszystko zaczęło?

Moje wspomnienia związane z Koreą Południową sięgają roku 2009. Dostałam się wówczas na program wymiany studentów. Miałam też szanse załapać się na staż w jednej z Koreańskich firm. Jak się później okazało dostałam się do firmy Samsung oraz do jednej z firm zajmującej się projektowaniem i wypuszczaniem na rynek wynalazków. Niewątplwie lepiej znajdowałam się w firmie pełnej twórczych działań, ciągłej burzy mózgów, codziennych wystaw i projektów. Samsunga poczytuję sobie do dziś za coś co przydarzyło mi się po to bym sobie mogła kiedyś powiedzieć „pracowałam w Korei Południowej w jednej z głównych siedzib Samsunga” i to by było na tyle. Już wtedy miałam w sobie spontaniczny pociąg do zgłębiania ludzkiej natury. Fragment mentalności Koreańczyków starałam się zamknąć w mojej pracy magisterskiej o wpływie wartości konfucjańskich na rozwój współpracy z zagranica koreańskich przedsiębiorstw. W tym celu przeprowadziłam stos ankiet wśród pracowników i po raz pierwszy stałam się odkrywcą tego jak bardzo różni jesteśmy my ludzie po różnych stronach granic. Oczywiście odkrycie dotyczyło stricte postaw w pracy, priorytetów, sposobów postępowania, myślenia ale wyniki moich badań pokrywały się w ogromnej  mierze z życiem prywatnym Koreańczyków.

Czas upływał mi na przesiadywaniu w bibliotekach, które uwielbiam, piciu zimnych napojów w przerwach między wykładami, beztroskim łażeniu po kampusie wielkości niemałej wioseczki. Taaak zdecydowanie był to czas rzekłabym błogiej nieświadomości. Taki był i choć wyraźnie pamiętam jak wiele się wtedy nauczyłam to pamiętam też jak niewiele wówczas rozumiałam.

Mieszkałam tam 4 miesiące. 4 miesiące pełne spotkań, ludzi, miejsc. Czas w którym nie było miejsca na myśl „ co ja dziś będę robił” lub „ech znowu to samo”. Nieeee. Byliśmy grupą osób na wymianie. Różne charaktery, języki, upodobania. Ciągle coś się działo. Dokonałam wtedy wielu odkryć związanych ze mną samą. Miałam okazję zobaczyć siebie wśród ludzi i nauczyć się w tym odnajdować tak, by być dobrym kompanem ale też nie iść tam gdzie iść nie chcę. Z perspektywy minionych lat myślę że to był czas w którym pewne rzeczy bardzo mocno „zaskoczyły” w moim postrzeganiu i radzeniu sobie z rzeczywistością. I choć na nieświadomce to bardzo trwale. Nauczyłam się ufać swoim decyzjom, rozpoznawać postawy które mogą być szkodliwe i chronić się przed nimi, nauczyłam się też być i szanować ludzi o odmiennych stanowiskach, opiniach. Wiele tego było.

Wyjazd do Korei otworzył mi również drzwi do pięknej i egzotycznej Japonii. Mój pierwszy w ciemno złapany prom i ciach, już jestem, po drugiej stronie w świecie dla mnie tajemniczym, zupełnie nieznanym. Z plecakiem, niewielkim budżetem, niewielką świadomością i wielkimi oczami. Tutaj po raz pierwszy spałam nie mając gdzie spać i jadłam nie mając co jeść. Taki trochę survival w wielkim mieście. Tutaj po raz pierwszy korzystałam z możliwości jakie daje coachsurfing (społeczność osób dzieląca się swoją kanapą z tymi którzy są w podróży i tego potrzebują). Nałaziłam się wtedy jak nigdy. I tam też zakochałam się w takim łażeniu. Z domem na plecach i ciągle nowym przede mną.

Japonia - nigdy i nigdzie nie widziałam tak pracującego społeczeństwa. Tak jakby soczewka skupiająca istotę życia koncentrowała się tu właśnie na pracy. Morderczej wielogodzinnej pracy w biurach, przy komputerach. Miałam wówczas wrażenie ze Japonczycy to zombi, z mózgami przystosowanymi do robienia wyników i słupków a jak dzień pracy się kończył to zbierali się wszyscy po wielkich halach z automatami do gier. Gry polegające na wbiciu kuleczki do bramki. Wygraną były ciastka lub papierosy. Wooow to był szok. To mrowie ludzi w garniturach, z walizkami siedzący przed automatami z no cóż nazywajmy rzeczy po imieniu ”głupimi” grami.

Zarówno jedzenie koreańskie jak i japońskie smakowało mi i smakuje do dziś. Za koreańskim rozglądam się od czasu do czasu ale niewiele jest zacnych opcji by do tych smaków powrócić. Japoński standard wszyscy znają.

I choć to nie były moje pierwsze duże podróże to jednak te rozpatruję jako lustro przez które przeszłam. Nieświadomie ale pewnie i odważnie, a potem już nie było powrotu. Podróże są moją skarbnicą, źródłem wiedzy. Są nieodłącznym elementem mojego stawania się tym kim jestem. Gorliwość w podążaniu za tym pożera mnie do dziś. Nachalnie i bezkompromisowo.

 The Blue Bird